Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obcych języków, którą posiadam w nizkim stopniu?
Marta mówiła to ustami drżącemi, oczy i policzki jej zapadały. Nie była świetną damą, na aksamitnej sofie salonu snującą dowcipną gawędkę o równouprawnieniu kobiet, ani teoretykiem w czterech ścianach gabinetu, ważącym i mierzącym mózg męski i kobiecy w celu wynalezienia pomiędzy nimi podobieństw i różnic. Pytania, cisnące się na jej usta, były pytaniami, które targały serce matki, rozpalały głowę kobiety ubogiej, wysuwały się przed nią jak puklerz, zasłaniający od — śmierci głodowej!
Żmińska wzruszyła lekko ramionami i rzekła zwolna:
— Powtórzyłaś pani wiele rzeczy: dlaczego? Nie formułując kategorycznej odpowiedzi, powiem pani, iż dlatego zapewne najbardziej i przedewszystkiem, że mężczyzni są głowami domów, ojcami rodzin.
Marta patrzała w mówiącą kobietę, jak w tęczę.
Silne połyski oczu jej, wywołane przed chwilą ciekawością myśli i gwałtem uczuć, kryły się za dwoma łzami, które wypłynęły z pod powiek i oszkliły źrenice. Ręce jej splotły się jakby mimowoli.
— Pani, wymówiła, i ja także jestem matką.