Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czuwała nigdy, aby gonitwa ta zawierała tyle w sobie niepokojów, udręczeń, zawodów. Praca zjawiała się w wyobraźni Marty ilekroć dotąd myślała o niej, w postaci czegoś po co nachylić się tylko trzeba, aby osiągnąć przedmiot upragniony. Tu, na pierwszej zaraz stacyi nieznanej tej drogi, zaczynała domyślać się rzeczy strasznych, niemniej jednak nie drżała, upewniała siebie w myśli, że ją, kobietę młodą i zdrową, starannie kiedyś wychowaną przez najlepszych rodziców, ją, towarzyszkę człowieka rozsądnego i umysłową pracą zarabiającego sobie na życie, spotkać nie może los podobny temu, jaki spotkał tę biedną, smutną dziewczynę, którą spotkała na wschodach, i tę stokroć nieszczęśliwszą jeszcze staruszkę, która odeszła przed chwilą z dwoma strumieniami łez, opływającymi zmarszczone policzki.
Ludwika Żmińska zaczęła od pytania, od którego zwyczajnie znać zaczynała rozmowy ze zjawiającemi się kandydatkami na nauczycielskie posady.
— Pani trudniłaś się już nauczycielstwem?
— Nie, pani; jestem wdową po urzędniku zmarłym przed kilku dniami. Teraz dopiero po raz pierwszy pragnę rozpocząć zawód nauczycielki.
— A! więc posiadasz pani może świadectwo ukończenia którego z wyższych naukowych zakładów?