Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rodowodem ich były te same krzywdy, te same koleje, te same bezsilności z jednej strony a odpowiedzialności i potrzeby z innej, które zrodziły wszystkie szalone doktryny, wybuchające w świecie od czasu do czasu pożogą i mordami, wszystkie wściekłe namiętności, które powstałe z braku sprawiedliwości tracą same jej zmysł, i z krzywdy zrodzone zadają krzywdy.
— A więc, mówił pan kupujący, 300 złotych kobierzec a 500 te kosze, wazon porcelanowy 200 i...
Wyjmował pieniądze, aby należną sumę wypłacić kupcowi, nagle zatrzymał się.
— A! zawołał, o mało nie zapomniałem! Miałeś mi pan dać tę grupę bronzową i tamtą oto...
Kupiec poskoczył uśmiechnięty, usłużny.
— Czy tę? zapytał.
— Nie, tamtą, Niobe z dziećmi...
— Niobe? zdaje mi się, że chciałeś pan Kupidyna z Wenerą?
— Być może; muszę przypatrzyć się im raz jeszcze.
Niedbałą ręką, nawykłą znać do rozrzucania bogactw, rzucił rozwarty pugilares na marmurową płytę konsoli, sam poszedł za kupcem w głąb sklepu, kędy na palisandrowych pułkach, pod kryształowymi dzwonami, stały mitolo-