Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

taż matka powszechna ustroi im głowy w białawy szronik siwizny, czynią sobie niejako fach i codzienną praktykę życia z admirowania wdzięków niewieścich, platonicznego, gdzie inaczej nie można, nieplatonicznego wszędzie, gdzie tylko można. Bywają to ludzie bardzo przyjemni, ożywieni, dowcipni, weseli, usłużni, w towarzystwach poszukiwani, w koleżeńskich kółkach wielbieni. Miewają oni też często nie tylko czułe ale i dobre serca, z rozwagą, z zastanowieniem i umyślnie za nic nie chcieliby szkodzić nikomu, a jeśli obok tego częste wyrządzają szkody, umysł wyrozumiały i dokładnie ich rozumiejący nie może bez niesprawiedliwości zastosować do nich innych wyrazów jak ewangeliczne: Panie, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią! Ze względu zresztą na pospolitość zjawiska, jakie przedstawiają, na wszystko co zwykle spełniają i to do czego w życiu i znaczeniu społecznem dochodzą, są to w ogóle figurki w społeczności i dla społeczności bardzo mało znaczące, drobne pionki na wielkiej szachownicy ludzkości, mikroskopijne owadki ślizgające się swobodnie na rozpiętych skrzydełkach po chropowatej dla innych korze życia. Uwzględniając tedy tę ich maluczkość, możnaby w rozważaniu zjawisk społecznych całkowicie pominąć tych wesołych biedaków, a nawet z uśmiechem trawestować