Strona:Eliza Orzeszkowa - Marta.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie chciał mi oddać przysługi, myślała, bo domyśla się, że jestem biedną... tym, od których spodziewa się otrzymać zapłatę, ciężką wiązkę drzewa poniósł.
Zeszła aż na dziedziniec i rozejrzała się dokoła.
— A czego to pani tak się ogląda? zabrzmiał koło niej głos kobiecy chropowaty i niemiły.
Wdowa ujrzała stojącą przed nizkiemi drzwiczkami znajdującemi się w pobliżu bramy kobietę, której twarzy w zmroku nie rozpoznawała, ale której krótka spódnica, wielki płócienny czepiec i gruba chustka krzywo na plecy zarzucona, a także dźwięk głosu i ton mówienia oznajmiały kobietę z ludu.
Wdowa domyśliła się w niej żony stróża.
— Moja dobra pani, rzekła, czy nie znajdę tu kogo, ktoby mi przyniósł mleka i bułek?
Kobieta namyślała się chwilkę.
— A z którego to piętra? zapytała, cościś ja pani jeszcze nie znam.
— Dziś zamieszkałam na facyatce...
— A, na facyatce! To pocóż asani gadasz o przynoszeniu ci tam czegoś? nie możesz sama pójść do miasta?
— Zapłaciłabym za fatygę, szepnęła wdowa; ale żona stróża nie słyszała, czy udała,