Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dla ust twych żywnością, ani dla ciała twojego schronieniem, ani dla głowy twej wieńcem chwały, ani dla piersi twej tarczą obrony. Przeciwnie, miłość ta była nieszczęściem twojem, chmurami przeglądała się w twych oczach i może przez nią — zawsze to sobie myślałam — przedwcześnie opuściłeś ziemię. Teraz przyobleka cię pogoda niezmącona.
Gdy przestała mówić, odpowiedział:
— Bóg kocha tych, którzy cierpią nie za siebie — i daje im niebo.
Byli już u wrót nieba; głos jego utonął w wybuchającym tu chórze głosów potężnych.
Po przestworzu rozpościerała się zasłona, nieścigniona okiem, w której przezroczach kryształowych płonęły wszystkie dyamenty i rozwijały się wszystkie kwiaty jakie były kiedykolwiek w łonach i wykwitały z łon światów wszystkich. Wznosiły tam arkady wszystkie tęcze i rozwijały się w kobierce wszystkie mgławice, zorze, jutrzenki, jakiekolwiek zdobiły kiedy wszystkie niebiosa; i cokolwiek na globach niezliczonych, wirujących po przestrzeniach bezgranicznych, było zaczątkiem piękności, wszelka barwa, linia, forma, nosząca w sobie jej pierwiastek, tu dosięgało pełni swej doskonałej. W tej zasłonie, rozpostartej u wrót niebieskich, odbijało się wszystko, co tylko było pięknem na światach niezliczonych, ale w spotęgowaniu, tak niepojętem dla istoty ziemskiej, jak są dla niej niepojętemu Wszechmoc i Bezmiar.
U bezmiaru zaś piękności, z którego była utka-