Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ale teraz, gdy to czyni, czuje, że wraz ze słowami wychodzą z niej wszystkie gorycze i żale, a natomiast wstępuje taka lekkość, jakby straciła wszelki pyłek brzemion ziemskich, a w zamian dostała — skrzydeł.
Znowu zatrzymał ją i wskazując na szlak promienny, nad którym płynęli, rzekł:
— Popatrz!
Spojrzała i w zwierciadle blado-złotem zobaczyła, że u jej sukni ślubnej wyrosły skrzydła. Krzyknęła z podziwu, ale nie był to krzyk taki, jakie rozlegają się na ziemi, bo z ust jej wyszedł akordem muzycznym, wydłużonym w pieśń radosną, która lecąc od gwiazdy do gwiazdy, echami zaczepiała każdą i razem z gwiazdami płynęła w przestworza nieskończone. On zaś rzekł:
— Bóg kocha cierpiących bez skargi i daje im radość bez granic!
Płynęli dalej, w napowietrznym płaszczu miłości szczęśliwej, z lecącą przestworzami pieśnią radości bezgranicznej, coraz wyżej.
Patrząc na niezmąconą pogodę jego oczu, przypomniała sobie chmury, ciężkie, które się niegdyś w nich odbijały, zapytała:
— Czy jesteś zbawiony?
On zapytaniem wzajemnem odpowiedział:
— Czy pamiętasz, co najwięcej kochałem na ziemi?
— Pamiętam — odrzekła. — Nade mnie, nad siebie i nad wszystko swoje kochałeś to, co nie było