Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siermiędze, jak kloc ciężki opada od poręczy ganku, do której był uczepiony, mruczy coś pod siwym wasem i, bardzo powoli dom okrążywszy, do ogrodu wchodzi.
Wilgoć, milczenie, zmrok panują w krzyżujących się alejach szerokich i ważkich, na kwadratach zasadzonych owocowemi drzewami i sterczących mnóstwem suchych badyli, w gęstych grupach krzewów, na klombach, pośród którch świecą brudną żółtością i bielą przymrożone kwiaty. Liście opadłe, wilgocią do ziemi przybite, zaścielają wszystkie drogi, tylko gdzieniegdzie wybija się z ich pstrego pokładu czerniejąca zieloność trawy. Przez szeregi drzew tworzących aleje i przez gęste ich grupy widać, za coraz ciemniejszemi koronkami gałęzi, niebo coraz głębiej szarzejące. Powietrzem prawie nieruchomem przelatują lekkie wiatry, a ilekroć nadlatują, u stóp drzew, z cichutkim szelestem porywają się tumanki opadłych liści i, trochę tylko posunąwszy się nad ziemią, padają znowu ociężałe, zamierające.
Stary Joachim, idąc kasztanową aleją, stopy ciężko obute bardzo powoli stawia na sprężystem podscielisku liści zwiędłych i mokrych.
Idzie, staje, z głową zadartą spogląda na szczyty kasztanowe, znowu idzie, zatrzymuje się, dziwnie starannie ogląda miejsce, na którem stała pod wiązem ława; idzie dalej, w wązkiej, lipowej alei pacierz mruczeć zaczyna i przerywa go sobie na widok brzóz płaczących, przed któremi długo kiwa