Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No — rzekła — dobrze. Zawsze spokojniejsza jestem, jak z tobą pacierz wieczorny odmówię. Bo to ty chwalisz się tem miejscem, że dobrze: pewno, że grosz zarabiasz niezły; ale, żeby ono dobre było, to miejsce, to nie... Sodoma i Gomora... Ty sam wiesz, nieraz opowiadałeś. Poganie! Na Sodomę i Gomorę patrzysz: pogan naśladować łatwo. Czemu nie?
— Ej, co babcia wygaduje! tego nigdy nie będzie...
— Ehe! może być, ale pamiętaj, żeby nie było. Widzisz: chaty rodzonej nie pamiętasz, bzu nie pamiętasz, Niemna nie pamiętasz... Jezusie drogi! znowu bzem zaleciało!... Wszystkiegobyś zapomniał, żeby ci nie przypominać. Oho, znam ja ciebie! Ja też i przypominam. Pana Boga ci przypominam, mowę rodzoną, którą tu nie masz do kogo przemówić, ojca biednego, który na starość powinien na tobie wesprzeć się jak na kiju. Ot, co ja ci przypominam...
Garnek z cynową łyżką starannie związywała w płócienną chustkę i prawiła dalej:
— Może ty jeszcze kiedy do tej rodzonej ziemi, w której przeddziady twoje pozasypiali, i powrócisz. Pamiętajże, abyś nie wrócił gałganem, boś poczciwego rodu syn, i nie Niemcem, boś nie Niemiec. Ot, co ja tobie jeszcze przypominam. A teraz dobranoc! Jutro znów przyjdę i smacznych kluseczek przyniosę.
— Ja babcię, ze schodów sprowadzę.
— Ani waż się! Idź mi spać zaraz! Oho,