Strona:Eliza Orzeszkowa - Iskry T.2.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czarodziejską, która z ust jego płynąc, odejmowała jej wolę i pamięć o wszystkiem, szepnęła:
— Tak.
I zaraz uczuła na ustach jego pocałunek. Jednocześnie, z morza płomieni i słodyczy, które ją ogarnęło, wytrysnęła fala zawstydzenia i przestrachu, tak potężna, że wyrwała ją z jego objęcia. O parę kroków od niego oddalona, blada i drżąca, splotła ręce i zaszeptała:
— Raul, oh, Raul!
Raul Rycerski miał kędyś w zakątku istoty ukrytą, przez swobodną grę zmysłów i umysłowy sceptycyzm zagnaną tam wielkoduszność. Spostrzegł, że jutrzenkowe rumieńce śpiewaczki zniknęły bez śladu, że w oczach jej malowała się trwoga i prośba: zbliżył się, nizko schylony ze czcią całował jej ręce, szepcąc miękkie, łagodne, prawie pokorne słowa:
— Przebacz! kocham cię! odejdę! do jutra!
Odszedł; a ona po chwilowej nieruchomości podniosła obie ręce, i jak ktoś zrozpaczony, lub przynajmniej ciężko zafrasowany, objęła niemi głowę. Co się stało? co się stało? co przyrzekła? Po raz pierwszy w życiu kochała! Co za szczęście! I jaka zarazem rozpacz? Dlaczego rozpacz? Alboż wiedziała? Czuła tylko, że miesza się ze szczęściem... że wstyd, trwoga, żal, zagłuszają szczęście...
Podniosła twarz oblaną ciemnym szkarłatem i szeroko, z trudnością odetchnęła. W szczelnie zamkniętym, silnie ogrzanym pokoju stało się jej duszno, wydało się jej, że napełniającym go zapachem kwiatów oddycha jak trucizną. Szybko po-