Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   83   —

z pomiędzy śmiechów i swawolnych krzyków wybuchały niecne słowa karczemnych przekleństw i łajań.
Trwało to dość długo; poczem wnętrze domu opustoszało, a wzamian na dziedzińcu wrzał coraz wrzaskliwszy i swobodniejszy gwar. Czuć było, że w mrowiącym się tam tłumie ludzi więzy, zazwyczaj go opasujące, rozluźniać się i pękać poczynają, że siły jakieś wewnętrzne, nieposkromione, gaszą w nim pierwiastek człowieczy, a ze sfory spuszczają zwierzęcy. Sił tych dwie było: palący wnętrza klatek piersiowych trunek i budzący rozjątrzenie widok bliskiego lasu. Gdybyż to było pole otwarte, jasne, pospolite, wszystkim widzialne i znane! Ale ta ściana tajemnicza, ta zagadka, te nieznane drogi wśród śmierci niewidzialnie zaczajonej w mrocznym cieniu... w gęstwinach, dla wzroku nieprzebitych... Łaskotało to piersi i rozogniało mózgi, zadymione oparami wódki...
Słońce weszło z za lasu i stanęło nad nim tarczą wypogodzoną, złotą.
Część dziedzińca zajmował natłok koni osiodłanych i zaprzężonych do wozów.
Gdzieindziej pod staremi lipami i topolami, broń w kozły złożona tworzyła wały, żelaznemi ostrzami najeżone. Promienie słońca wesoło igrały na powierzchni bagnetów i figlarnie mrugały w oczach karabinowych luf.
Na trawnikach i na zdobiących je klombach kwiatowych blask słońca wybielał do śnieżystej białości koszule żołnierzy, którzy, z mundurów roze-