Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/70

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   60   —

Szli i jechali, szli i jechali, z krótkiemi czasem przerwami wśród oddziałów. Ubranie ich w świetle słonecznem iskrzyło się od barw i metalów, bronie błyszczały, kroki monotonne szumiały, nie kiedy głucho grzmiały.
Siła. Siła liczby i żelaza. Siła wielka. Nie setki już mniejsze lub większe, jak wprzódy, ale tysiące.
W pokoju panowało milczenie, szmerem oddechów nawet nie mącone, bo przeciągająca przed oczyma siła składała się na oddechach, tamowała je i dławiła gardła. W tem milczeniu czyjś głos wymówił:
— Jenerał!
Kilka powozów zwolna toczyło się po piaszczystej drodze. Jeden z nich nalany był jaskrawą czerwonością i zaświeciły w nim jakieś srebrne włosy. Kilka rumianych twarzy dokoła tej srebrnej głowy, mnóstwo jeźdźców i koni dokoła powozu, od pozłacanych bronzów błyszczącego.
Była chwila, w której zdawać się mogło, że powóz stanie przed bramą dworu — i krew w żyłach zastygła. Wysiądą z powozu, wejdą do domu, może będą szukali tego, czego dom ten pełny, może będą zapytywali o to, o czem ustom naszym mówić przed nimi za cenę życia nie podobna...
Ale nie; to tylko w grzęzkim piasku koła powozu obroty swe zwolniły. Stangret, z ramionami w czerwonych rękawach jak struny wyprężonemi, przed piersią w czarny aksamit ubraną, gwizdnął, konie okryte mosiądzem błyszczącym i brzęczą-