Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   55   —

zwinnie krzątały się kobiety, długie rozmowy staczali mężczyźni. Pierwsze stale tu przebywały; drudzy zjeżdżali się, to rozjeżdżali, w sposób najmniej dla oczu i uszu ludzkich wyraźny.
Nad stołami wznosiły się stosy sporządzanych szarpi, bandaży, rodzaju różnego bielizn i odzieży; u ścian bielały troskliwie usłane pościele; gdzieindziej ważono, mierzono, przysposabiano kuchenne i spiżarniane zasoby.
W noc chmurną i dżdżystą ktoś do drzwi prowadzących na ogród zapukał.
— Kto tam?
Za szklanemi drzwiami stała postać w ciemności czarna, lecz głos znajomy wymówił imię znane. To jeden z przebywających w obozie lekarzy.
Pieszo przeszedł przestrzeń, dzielącą obóz od kanału, wpław przebył kanał i przyszedł tu, aby udzielić rozporządzeń, czy wskazówek, tyczących się przyszłych rannych.
Godzinę tylko zabawi i przed wschodem słońca z powrotem znajdzie się w obozie. Odzieży osuszać nie będzie, bo niewarto czynić tego przed powrotnem wkrótce rzuceniem się do wody. Więc wodą ociekający, pijąc pośpiesznie rozgrzewający napój, mówi nam, co w domu znajdowć się powinno, co czynić, jak sobie w wypadkach różnych radzić, w razie, gdyby żaden z lekarzy obozowych nie stawił się na chwilę odpowiednią. Stać się to łatwo może, dla tej choćby przyczyny, że żaden może już nie żyć. I o tem jednak pomyśleć należy, aby nieżyjących czy uwięzionych, ktoś żyjący