Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   52   —

zwycięskiej, nie dopuściła — niestety! — zamknięta chata chłopska.
W zielonej twierdzy lasów horeckich załoga okazała się dzielną i mężną. Tygodnie upływały, bitwy były staczane, a ona nie przestawała trwać, przeciwnie miała niebawem wzrosnąć w liczbę i siłę przez połączenie się z inną, jej podobną, którą ze stron niezbyt dalekich wiódł ku niej...
Jak dzwonek, radośną wieść ogłaszający, zabrzmiało w ustach ludzkich imię: Leliwa. Było to przybrane imię; ukrywało się pod niem inne, nam zresztą wiadome. Bił od imienia tego blask pięknej sławy, szły przed nim opowieści do legend podobne. Ci i owi mówili, szeptali: „Gdy się dwaj tacy wodzowie, gdy się dwa takie oddziały połączą..." I upatrywali w tem połączeniu zawiązek narodowego, regularnego wojska, albo spodziewali się po niem jakiegoś czynu tak rozgłośnego, zwycięstwa tak potężnego, że jak błyskawica firmament rozświeci, jak prądem elektrycznym ludźmi wstrząśnie i wszystkich do walki pociągnie, może nawet chatę chłopską przed nią otworzy.
Takie były marzenia, — ale niechaj nie mówi nikt, że urojenia. Niechaj nikt marzeń wielkich z próżnemi urojeniami nie miesza, bo na dnie ich częstokroć spoczywa prawda, której tylko twarda tłocznia złej rzeczywistości ziścić się nie dała. Dusza ludzka, do wielkości stworzona, o niej w roztęskieniu śni. Sny nie sprawdzają się, lecz w nich jest prawda nie w wichrach, które kurzawy marne z ziemi podnoszą, z nich dla niej mogiłę usypują.