Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   36   —

— Jak zobaczył was, to pożałował... Póki nie widział, to leciał tam, gdzie dziak kazał, a jak zobaczył, to pożałował, bo... bo... dziak przed żonką swoją mówił, że oni was wszystkich jak kaczki wystrzelają...
Miał potrochu rację dziak! W czystem polu i niespodziewanie. Ale co o tem dziecku chłopskiem myślicie? Jakie serce złote? Jaka natura tkliwa! a?
— Jeżeli nie kłamał! - flegmatycznie odezwał się idący za nami Artur Roniecki.
Florenty oburzył się.
— Że chłopskie dziecko, to już zaraz kłamać miało! Wstydź się, Arturze!
Tamten, z jednostajną wciąż flegmą, odpowiedział.
— Nie dlatego, że chłopskie, ale dlatego, że ludzkie dziecko, a temu, co mówią dzieci ludzkie wogóle, niedowierzać trzeba....
— Także filozofja! A sam całowałeś chłopca, aż mlaskało...
— Sentyment we mnie obudził...
— W nas wszystkich.
Odebrał go od Jagmina Żemirski, od Żemirskiego tu obecny filozof, od filozofa ja go w obroty wziąłem, ode mnie ktoś inny. Dziw, żeśmy go na śmierć nie zacałowali. Ośmielił się, prawie rozswawolił, śmiać się zaczął i różnych części odzieży naszej dotykać:
— Jakie u was czapki ładne! A jakie pasy! A strzelby — a jej! Weźcie mnie z sobą... strzelbę dajcie...
Rozkosz, nie malec! Gdyby był choć trochę