Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/389

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   379   —

rozpylonem srebrem świeciły na trawach, krzakach, liljowych dzwonkach, na płatkach róż dzikich których serca niedawno rubinowe, przygasały, ciemniały.
Przygasało, ciemniało również nad lasem niebo, za przezroczystą zasłoną drzew jaśniejąc już nie krwawym płomieniem, lecz bladem złotem zorzy. Od tego bladozłotego jeziora, na niebie zawieszonego, szły lasem światła smętne, blade, przedwstępne gońce nocy, i rozpływała się od nich po lesie melancholja zadumana, tęskna...
Ale noc nie nadchodziła jeszcze, i na niebie nie było gwiazd, tylko gdzieniegdzie płynęły po niem od zorzy obłoki przezroczyste, do piór złotawych albo do bladych rumieńców podobne.
Pod złotawem piórem niebieskiem w mdlejących blaskach dziennych wyprostowany świerk zachwiał szczytem ciemnym, ramiona jego zadrżały, i wkrótce razwarły się szeroko, a nad polaną popłynął szum głęboki i dumny najwyższego z leśnych drzew.
—Jam najwyższy w tym lesie, najdalej wzrokiem sięgam i widzę najwięcej.
Widywałem walki, które staczali oni w oddaleniu to większem, to mniejszem, niekiedy tak wielkiem, że ich odgłosy dochodziły tu jak głuche turkoty, toczące się za skrajem firmamentu, lub jak wzdęte poszumy lasów, gdy targa nimi przelatujący Wicher-Gwałt.
Wtedy tu na tej polanie, panowały cisze letnie, gorące i wonne, motyle wieszały się na kwiatach,