Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/369

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   359   —

— Twarda bestja ten baran... ale i nożyce szelmy tępe... niech ich djabli...
A gdy piękne niegdyś futro żadnej poły już nie miało, zaczął pozostałość na siebie wkładać.
— Panie dobrodziejki mówią, że dzień dziś chłodny, ale ja sobie z tego kpię... Zdrów jestem... chwała Bogu, i mogę choćby w mróz bez futra... A tu jeszcze piersi i plecy okryte...
Wciągnął na plecy dziwne ubranie, które tak zupełnie jak niewieście figaro wyglądało, tem tylko od niego się różniąc, że było z rękawami, i że z cięcia, przez nożyce operacyjne zadanego, zawisły mu ku dołowi bajecznie żałosne strzępy waty, sukna i podszewki.
Ale teraz otoczyli go panowie, wszyscy trzej domowi i gość. Gospodarz domu prosił:
— Niech sąsiad będzie łaskawy tak zaraz nie odjeżdża... Może obiad zjemy razem... Konie do stajni niech odejdą...
Nie przez grzeczność, nie przez zwyczajną grzeczność po raz pierwszy do domu swego p. Burakiewicza, jako gościa, zapraszał. W głosie jego czuć było wzruszenie.
A p. Burakiewicza zaprosiny te i ich serdeczność — rzecz dziwna! — nie ucieszyły, lecz zadziwiwszy zrazu, rozlały po nim owszem zasmucenie czy zamyślenie. Ciszej nieco niż mówił zwykle, odpowiedział:
— Dziękuję panu dobrodziejowi, bardzo dziękuje... ale odwykłem... a prawdę powiedziawszy, do takich kompanji i nigdy przyzwyczajony nie by-