Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   329   —

w niem dotąd o takich ilościach futerek barankowych ani słyszał. Z większego i jeszcze dalszego miasta sprowadzone spóźniły się, lecz gdy tylko przybyły, wnet we wszystkie strony rozleciały się po sąsiedztwie wici, na pilną, nagłą, wspólną robotę zwołujące.
Przyjeżdżajcie! przyjeżdżajcie!
Stefuniu, Oktuniu, Klemuniu, Maryniu, Wincusiu, Tosiu, przyjeżdżajcie! przyjeżdżajcie i zabierajcie się do szycia!
A może i pani hrabina przyjechać i szyć, szyć, szyć z nami zechce?
Naturalnie! — odpowiedziała — z chęcią wielką, z radością!
I śliczną Inkę, pani Teresy ubogiej, ale tak zacnej, córkę, zaprosić trzeba? A jakże! naturalnie! czemużby nie?
Do okrągłej dziesiątki jednej zabrakło, ale ośm przyjechało, a że do mnie przyjechały, więc byłam dziewiątą.
Przyjechały do mnie, bo ja wówczas — oho! — miałam skarb! Skarb ten miałam różany i złoty, który nazywa się miłość ludzka.
Nie wiem, za co. Może za młodość, może za wielką żywość, może za to, że serce nosiłam na dłoni, takie gorące, że strumienie cieplika dokoła rozlewało — i od tęcz, które w niem grały roziskrzone.
A może to i nie był skarb rzeczywisty, ale tylko w jego rzeczywistość wiara? Już teraz i nie zdołam w tej mojej pierwszej, bujnej młodości roz-