Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/335

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   325   —

wet smutno, że mamę porzucam, ale tak kocham, tak nad życie, bez granic kocham... Mama zna jego... to kniaź Borys... I on kocha mię szalenie, bez granic, ale ja nie z nim jadę, tylko z pewną przyjaciółką jego i moją, u której też w Petersburgu mieszkać będę, dopóki ślubu z sobą nie weźmiemy... A kiedy już zostanę żoną kniazia, co wkrótce nastąpi, wszystkim nam będzie lepiej. On dla Janka i Olka powrót do domu wyjedna, a Brońcią i Ludwinką ja zaopiekuję się, aby im edukację świetną..."
Było tam pisma więcej jeszcze, wiele; wyraźniejsze od innych występowały wśród niego słowa: „miłość“, „szczęście“, „przesądy“, „wszędzie ojczyzna może być“, „wszystkie wiary sobie równe“, ale pani Teresa czytać dalej nie mogła, bo z trzęsących się rąk jej wypadła kartka papieru i szeroko, szeroko rozwarły się te ręce, a potem głośno klasnęła w dłonie, gdy z ust tak jak ta kartka zbielałych, wypadł krzyk:
— Łajdaczka!
Padł krzyk ten w ciszę izdebki, jak kamień w wodę i długo po nim nic nie następowało. Jak w kamień obrócona stała p. Teresa z rękoma rozpostartemi, z oddechem w piersi krótkim i świszczącym, z czołem, wargami i policzkami drgającemi. W ciemnych, głębokich oczodołach, pod zakrwawioną od łez powieką, gorzało płomię gniewu i morze pogardy rozlewało się po ustach, gdy wychodzić z nich począł dyszący, syczący szept:
— A niedoczekanie twoje, abyś ty... dziećmi memi... opiekować się miała... ty... ty...