Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   305   —

zmroku nie nawykali, chłopcy w oczach nikli, nakształt kwiatów, powietrza i słońca pozbawionych, więdli. Obaj już teraz byli w turmie, ale nie razem. Widywać się nawet im nie pozwolono. Śledztwo skończonem jeszcze nie było. Świadków wezwano: Teleżuka, żonę jego włościan ze wsi, najbliżej z Leszczynką sąsiadującej. Wśród ogromnego nawału spraw, żadnej rychło załatwić nie było podobna.
Janek tymczasem coraz głębiej pogrążał się w tej melancholji dziwnej, w którą czasem nieszczęśliwie dzieci zapadają. Zdawać się może wtedy, że drobne duszyczki ich kołyszą się nad otchłanią, której ciemności przejrzeć nie umieją i z nad której odlecieć nie mogą. Raz, w przystępie rozczulenia zwierzył się matce.
— Mnie ciągle i ciągle chodzą po głowie myśli, dla czego świat jest taki? dla czego są na nim takie niesprawiedliwości i nieszczęścia? Dla czego ludzie nie są lepsi? Dla czego z chęci i zamiarów najlepszych, skutki najgorsze wynikają? A kiedy tak już na świecie jest i być musi, to — poco żyć? I tak mi czasem, mamciu, nie chce się już żyć! I tak mi źle... Chciałbym nie myśleć o tych rzeczach... ale nie mogę... muszę... Mamcia mówi, że trzeba zgadzać się z wolą Boga bo On mądry jest i wie, dlaczego tak świat stworzył... To prawda... ja wiem... chciałbym... ale nie mogę... I tak mi źle...
Z głową obu dłońmi objętą, zgarbiony, w podłogę więzienia wpatrzony, jak mały desperat, zwątlałą postać swą w obie strony kołysał.