Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/305

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   295   —

się serdecznie. Ale też nie udaną i nie obłudną była serdeczność Heleny Iwanówny. Rubaszna i naiwna, była ona owszem samorzutną, szczerą. Potrzebną na coś Helenie Iwanównie była Ina, niewątpliwie, ale że podobała się jej i budziła w niej sympatję, to również było niewątpliwe.
— Przyszliście! Jak to dobrze! Myślałam już, że może nie przyjdziecie i zaczynało mi robić się smutno! Ja was polubiła! Od pierwszego spojrzenia polubiła ja was za waszą młodość, za waszą piękność, za waszą jakąś taką... anielską... Już nie wiem jak powiedzieć! Na was patrzeć, to tak samo jak miód słodki jeść. Za wami wszyscy przepadać muszą! Powiedźcie prawdę: wielu już mężczyzn za wami się włóczyło? Wielu na was żenić się chciało? Może już żenicha... przepraszam... narzeczonego macie? A? powiedźcie!
Pod czułem, wesołem i razem bystrem, świdrującem spojrzeniem czarnych, świecących oczek, rumieniła się Ina, ale zarazem czuła nieopisaną błogość. Czuła, że jest przez tę kobietę lubioną, podziwianą, uwielbianą. Z cichym też uśmieszkiem szepnęła.
— Nikt jeszcze nie oświadczył się o mnie i narzeczonego nie mam. Ośmnaście lat dopiero zeszłej zimy skończyłam.
— Toż to młodość! Boże mój! Jaka to śliczna rzecz taka pierwsza, ranna (wczesna) młodość! Wy, Ino Juljanówno, jesteście jak kwiat, co jeszcze nie zupełnie z puczka (pąka) się rozwinął... Ale zawszeż, jak to być może, abyście żenicha,