Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   285   —

wiadomo było, czy kiedykolwiek całkowitą władzę w niem odzyska; przytem na koniach kozackich, na wozach trzęsących bez opatrunku dziesięć mil wieziony, krwi mnóstwo utracił i matczyne tylko oczy poznać w nim tylko mogły pyzatego, rumianego chłopca, który gdy policzki wydął i sapać począł, samowar czy miech kowalski obecnym się przypominały, a gdy się z czego cieszył, to z ramionami w półkrąg nad głową wyciągniętemi, na łokieć wysoko podskakiwał.
Inaczej wcale, niż Olek, powitał matkę Janek.
W celi więziennej, którą z towarzyszem daleko od siebie starszym podzielał, znalazła go milczącym, zamkniętym w sobie, nie po dziecinnemu jakoś ponurym i smutnym. Ręce matki ucałował, ale nie przepraszał, o nic i o nikogo nie zapytywał, mówił mało i niechętnie, w ziemię, albo kędyś w stronę, ze zmarszczką na czole chłopięcem, patrzał. Zaciął się, zaskalił się w uczuciu i myśli, że uczynił dobrze, że uczynić tak był powinien i że tylko nie udało się. Żądłem w sercu, goryczą w piersi, wstydem na twarzy, nieudanie się to mu osiadło. Czasem, wyglądał tak, jakby nagle śruba bólu wkręcać się mu w serce zaczynała; z ust wykrzywionych syknięcie wychodziło, wzrok stawał się osłupiałym albo błędnym.
Raz pokazał matce czerwono-sine pręgi i plamy, które na szyi, rękach, plecach miał od kozackich nahajek i żołnierskich kolb, a pokazawszy, rozpłakał się głośno. Lecz wnet powściągnął płacz.
— Niech mama nie myśli, że ja z bólu! Nie bar-