Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   282   —

pak w wygodach lepszych i może przestanie lękać się tak okropnie celi więziennej. I codziennie z obydwoma widywać się nam pozwolił. Tak, mnie i tobie. Ja nawet dla ciebie nie prosiłam. Sam powiedział: „może i dla córki pozwolenie weźmiecie; trzeba, aby siostra braciszków gierojów odwiedziła“. Nie rozumiem, skąd on wie, że ty na świecie jesteś. Ale zresztą nic dziwnego, nie wszystko o nas wiedzą.
Po drobnych ustach Inki uśmieszek się przewinął. Nie spostrzegła go pani Teresa, myślami i troskami swemi zajęta.
— Do szpitala, do Olka teraz polecę, powiem mi, że go jeszcze ani dziś, ani jutro do turmy nie wezmą, a potem dowiem się, co z Jankiem dziś... bo wczoraj taki był jakiś zdesperowany, posępny, że aż mnie strach zimny oblał. A ty pójdziesz ze mną do braci?
— Nie, mamciu, pani Awiczowej i Tosi przyrzekłam, że dziś u nich... że dziś u nich w szyciu jakiemś pomogę...
— Kiedy przyrzekłaś, to dotrzymaj i dobrze, że choć trochę robotą jakąś się zajmiesz... Idźże do Tosi w tę stronę, a ja do Olka pójdę w tamtą...
U zbiegu dwóch ulic stanęły; pani Teresa rzekła jeszcze:
— Wiesz, Inka? ten kniaź, to może i niezły człowiek! Nie wytrzymałam dziś i może zanadto prosto z mostu prawdę mu nagadałam, aż nasrożył się — plecami do mnie, a twarzą do okna się odwrócił. Ale prędko jakoś złagodniał i z wielką grzecznością wszystko, o co prosiłam, zrobił.