Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   19   —

runki różne rozbiegały się po nieścignionej okiem równinie.
Były w tych stronach okolice żyzne, ludne, falujące bujnemi zbożami, gęsto strzelające ku niebu grupami topoli, które przyozdabiały dwory, i krzyżów, które stróżowały u wrót wiosek.
I były pustkowia niemal bezludne, kępami wilgotnych łąk wysadzane, wodami mokrzadeł świecące, przemawiające tylko głosami hulaszczych wichrów lub wędrownych ptaków, dla stóp obcego przybysza groźne śmiertelną grzęzlą trzęsawisk.
I były tam jeszcze lasy wielkie, głębokie, lasy odwieczne, przez wieki toporem nie dotykane, wspaniałe przybytki natury samotnej i dzikiej, obłędne labirynty, z drogami wiadomemi tylko zwierzom je zamieszkującym i ludziom o barach potężnych, wzroku bystrym, strzałach celnych, którzy nad ich niepokalaną całością stróżowali.
I był tam nakoniec, wśród wielu wód innych, przez naturę po ziemi tej rozlanych, jeden szlak wody nie szeroki, przez ręce ludzkie na powierzchnię jej dobyty i nazwany kanałem Królewskim.
Podniósł się wieniec głów z nad map na stole rozłożonych i po ustach rozbiegły się słowa:
— Za kanał Królewski! Do lasów Horeckich.
Tam partja udać się i obóz założyć miała.
Przedtem jednak zgromadzić się musi. Z ziemi rozległej, z równiny dla oka bezgranicznej, z rozsianych po niej dworów, miasteczek, chat leśniczych, zagród drobno-szlacheckich, na jednym punkcie zgromadzić się musi. Na punkcie przedsta-