Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/250

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   240   —

W tej głuszy, w tej monotonji, w tej nudzie żeby choć jakiekolwiek urozmaicenie, wrażenie.
— Cóż, mamciu? Co? co będzie lada dzień — może jutro?
Pani Teresa wybuchnęła:
— Bitwa!... już ku lasom horeckim wojsko idzie...
I dziwnie jakoś na miejscu się zakręciwszy, jak wicher wleciała do domu, gdzie biegły na jej spotkanie dwa cienkie radośne głosiki.
— Mama powróciła! Mamo! Mameczko! Mamciu! A w tej samej chwili, na ganku, z którego Inka zeszła, aby powolnym, zniechęconym krokiem po ogrodzie błądzić, Janek i Olek przysunęli się ku sobie, cali drżący i tak na twarzach pobledli, że rumianego Olka zaledwieby w tej chwili poznać było można. Stali za Inką, gdy matka z bryczki wysiadła, słyszeli, co mówiła.
— Wo... wojsko już idzie! trzęsąc się jak w febrze, szeptał Olek.
A Janek ze spuszczoną twarzą milczał i tylko szczupłemi palcami miął karty trzymanej w ręku książki. Gdy twarz podniósł, oczy mu tak błyszczały, jak nieraz u p. Teresy, w chwilach zapału bywało. Julek i on odziedziczyli po matce te piwne oczy, które wśród pewnych stanów psychicznych, przemieniały się w zarzewia gorejące. Chłopięcą, smukłą, sprężystą postać swą wyprostował i z powagą tak wielką, że niemal uroczyście, rzekł.
— Teraz, Olku, albo nigdy pójdź! pogadamy!
Tej nocy nikt w Leszczynce dobrego snu nie