Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   239   —

sterczało nad połową jej głowy, gdy z drugiej połowy, na obnażone, alabastrowo-białe ramię złota fala spływała swobodnie i obficie. Była tak w zajęciu swem pogrążona, że wejścia matki nie spostrzegła, zaś pani Teresa, w progu ze swoją lampką stojąc i na nią patrząc z politowaniem, drwiącem trochę, a trochę żałośnem, głową wstrząsała.
— Także robota! — głośno burknęła i cofnęła się z progu, ze stukiem drzwi za sobą zamykając.
Nazajutrz do Władysława Orszaka, o dwie mile od Leszczynki mieszkającego, pojechała. Przed wyjazdem do córki rzekła:
— Muszę po wiadomość pojechać... Rady sobie inaczej nie dam... Julek mówił, abym się w każdej potrzebie do pana Orszaka udawała i że on zawsze najwięcej o wszystkiem wiedzieć będzie. A ty, Inka, nie siedź z założonemi rączkami; wyręcz mię, maleńkich popilnuj, sukienkę Ludwinki napraw... wczoraj ją porozdzierała.
Na bryczkę, parę koni zaprzężoną i przez Teleżuka powożoną, siadła i pojechała, a niewiele przed wieczorem wróciła z twarzą w ogniu i rękoma, które, gdy muślinową chustę swą z głowy zdejmowała, widocznie drżały. Do spotykającej ją na ganku Inki rzuciła się z głośnym szeptem.
— Lada dzień... już lada dzień.. jutro, pojutrze... może jutro...
— Co, mamo? co?
Inka także wiadomości nie tylko ciekawą była, ale namiętnie oczekiwała, pożądała. Jakże!