Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   236   —

nienia śmiało w oczy im patrzeć? Aż w stopy i w gardło piec ją zaczęło. Zerwała się z ławy, krzyknęła.
— Słuchajże, Nastka! Umilknijże! Także rozgadała się! Wy tego nie rozumiecie! Wy o tem nic nie wiecie! Posłuchajcież! Wytłomaczę, opowiem!
Nastka umilkła i uszu nadstawiła. Nie dlatego umilkła, aby krzyku p. Teresy zlękła się, ale dlatego, że ciekawość ją zdjęła. Z natury była wszelkich opowiadań i nowin, wszystkiego, co tylko mówionem być mogło, cekawą bardzo. Ale i Teleżuk, choć z pozoru niczego nie ciekawy, wzrok w twarzy p. Teresy utkwił, a ona, widząc ich uspokojonych i słuchających, mówić zaczęła o początkach, przyczynach i celach wszystkiego, co się w tej chwili tu i na przestrzeni całego kraju stawało i działo. Z początku nie łatwo to jej szło. Od umiejętności jakiegokolwiek nauczania ludzi i wykładania im przedmiotów abstrakcyjnych o sto mil była odległa, a do długich zastanawiań się nad przedmiotami temi i dobierania dla nich odpowiednich słów i wierzeń ogromnie nienawykła.
Jednak, z zasobu nauk dziecinnych, z licznych zasłyszeń, z czytań częstych niegdyś, a potem choć rzadkich, lecz zdarzających się kiedyniekiedy, wydobyć mogła wiadomości ilość znaczną, a z serca, przez które razem ze krwią przepływały uczucia pewnego rzędu, polały się jej i na usta wybiegać zaczęły coraz obfitsze, często dla niej samej niespodziewane słowa. Gdy tylko zaczęła mówić, od mowy własnej zaczęła płonąć. Królowie, rycerze,