Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   214   —

jej wydały się jak u zmartwionego dziecka, a przez głowę przewinęła się myśl: jacy oni teraz zrobili się nudni!... nieznośni!...
Pani Teresa zaś, jakby nic ważnego nie zaszło i zajść nie miało, już śpieszącym się, szerokim swym krokiem do domu wchodziła.
— Głodni musicie być... pora jeść obiad... pójdę pomódz Teleżukowej, aby prędzej było...
Zaledwie odeszła, Inka obróciła się ku Julkowi, który milcząc przy słupie ganku stał i wdzięcznie ku niemu pochylona, wpatrywała się w niego z wyrazem takiego podziwu i uwielbienia, jakby z nieba tylko co zleciał, jakby nadprzyrodzonem zjawiskiem w tej chwili jej się wydawał, aż nagle ramiona ku niemu wyciągając, zawołała.
— O, bohaterze mój! Bracie! Jakaż to duma, jakie szczęście mieć brata bohatera, brata, który...
Nie mogła dokończyć, bo on śmiejąc się za podniesione ręce ją pochwycił i ku dołowi je skłaniając, trochę wesoło, a trochę z irytacją w głosie mówić zaczął.
— Nie pleć, Inka, nie deklamuj! Boże drogi! Toż ty i mnie już nawet kokietować zamierzasz! Dla wprawy zapewne, co? Ale daj pokój! Teraz na takie rzeczy nie pora! Ot, lepiej pomówmy z sobą poważnie... Mam z tobą o czemś poważnem do pomówienia... chodź!
Pociągnął ją ku ławce i gdy obok siebie usiedli z głową ku jej głowie przychyloną, mówić zaczął.
— Słuchaj Ineczko, to, co ci teraz powiem ważne jest, jak obowiązek najświętszy, jak sumie-