Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   174   —

— Może... pewnie... na to przecież rosną dziewczęta...
— Patrzeć tylko, jak chłopiec jakiś porwie ją od pani... Jakże, takie śliczności...
— A pewnie, że śliczna jest! co prawda, to prawda! rozpromieniała się znowu p. Teresa, lecz wnet z nowem zaniepokojeniem oczu i czoła dodawała.
— Tylko, że ta śliczność tak samo, nam kobietom nieszczęście jak szczęście sprowadzać może. At! W ręku Boga los ludzki! Jak Bóg da!...
Znać było, że wspomnienie o ślicznej Ince, niepokój w niej budziło, ale dlaczego, nikomu o tem nie mówiła. Właściwie dziewczynie tej, za którą, gdy tylko się gdziekolwiek ukazała, panowie, jak słoneczniki za słońcem, się obracali, na imię było: Michalina, ale ona, imię to zbyt ladajakim znajdując, gdy tylko dorosła, zaczęła wszędzie, gdzie tylko mogła nazywać się i podpisywać: Ina. Dla dogodzenia jej, wszyscy tak samo nazywać ją zaczęli, bo dogadzać jej każdy czuł potrzebę, mus niemal. Nie byłaż śliczną?
Dzień był kwietniowy, bardzo pogodny i ciepły. Wiosny tej kwiecień przyszedł na świat takim, jakim zazwyczaj maj przychodzi. Przedwczesne upały dopiekać zaczynały i wszystko przedwcześnie rozzieleniało się rozkwitało. W Leszczynce, szare ściany małego domu, oblewał blask słońca, na strzechę, mchem błękitnawym poplamioną, lipy kładły pełne listowia gałęzie, przed kilku małemi oknami kwitło na grzędach trochę narcyzów