Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   7   —

się do niej i do mnie bardzo wysoki, atletycznie zbudowany brunet, którego dla rysów rzymskich i cery południowej Scypjonem czasem nazywano. Powierzchowność to była człowieka śmiałego, mocnego w uczuciach i woli. Oczy płonęły jak czarne djamenty, usta pod czarnym wąsem gorzały purpurą. Przy nim, niebawem, stanął typ młodzieńczy zupełnie odmienny. Południe i północ.
Postawa wysmukła, raczej wątła niż silna, twarz biała, włosy złote, wesołość niemal dziecinna w błękitnych oczach. Słynny na szeroką okolicę z namiętności myśliwskiej, ze znakomitej jazdy konnej, z wprawy strzeleckiej. Przeszłość krótka bardzo, lecz w której nic nie zapowiadało polotu ku gwiazdom, lub pociągu ku otchłaniom. Trzeci, który się zbliżył, jeszcze prawie student, przez nas z powodu pokrewieństwa blizkiego, po imieniu, Florentym nazywany. Ze studjów uniwersyteckich przywiózł z sobą demokratyzm gorący, zawzięty, w myśli, sercu i mowie wciąż jakby pacierz odmawiający deklinację: lud, ludowi, dla ludu, przez lud, w ludzie... Ogorzały, barczysty, łączył w sobie z demokratycznym sposobem myślenia nieco też demokratyczną, umyślną rubaszność ruchów i słowa, gdy z szarych oczu patrzała na świat miękka, litościwa, wciąż ku wyżynom wzlatująca dusza marzyciela.
Stanęli przed nami i zaczęli mówić o nim.
— Spotkałem się z nim, widziałem go, to człowiek niezwykły, na wodza stworzony. Przyrzekł, więc przyjedzie... Tacy ludzie, gdy coś przyrzekną...