Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   153   —

mieć, że nie wytłoczą z niego ani jednego słowa więcej nad to, co już powiedział. Prędkoż to nastąpi? Dziś? Jutro? Zaraz? Oficer uprosił, aby mu pozwolono tam go zaprowadzić, bo może przecież nie tak przykro będzie, jak z feldfeblem i żołnierzami?
Aleksander ze wzruszeniem rękę mu ścisnął.
— Jaki ty dobry dla mnie bracie!
Nu co tam! co tam! jaby dla ciebie Boh znajet szto!...
Dziwne u ludzi bywają czasem przeczucia, te uprzedzające wypadki rzuty duszy. W tej chwili dwaj ci ludzie po raz pierwszy zaczęli sobie mówić: ty!
— Nu, rzekł oficer, czas nam w drogę!
Przez otwór w drzwiach zawołał.
Smatrytiel!
Wezwany dozorca natychmiast wszedł do celi; Karłowicki papier z za mundura wyjęty mu pokazał:
Po prikazaniu...
Wyszli obaj z celi, przeszli różne korytarze i wschody, przed wyjściem z budynku Karłowicki znowu komuś papier pokazywał. Szyldwachy wszystkie rotnego dowódcy salutowali.
Gdy znaleźli się na ulicy, oficer więźnia pod ramię ujął i krokiem iść zaczął. Aleksander odetchnął pełną piersią.
— Ach, rzekł, powietrzem świeżem oddychać, choć przez chwilę, co za rozkosz! Ale dla czego idziemy tak prędko?