Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   5   —

miał przed sobą daleką, może z wysokimi szczytami u kresu. I nagle rozstał się z tą drogą, zerwał z przeszłością, wyrzekł się przyszłości, do rodzimej swej wsi poleskiej powrócił, w niej osiadł. Niedawno, zaledwie przed miesiącami.
Nikt go tu z blizka nie znał, więc nikt nie wiedział, na jaką miarę pierś jego skrojona. Bo posiadać rozum, umiejętność, biegłość w fachu, nie zawsze znaczy to być człowiekiem, mającym serce wielkie.
Kto wie, jak postąpi?
Poselstwo, przed niewielu dniami do niego wysłane, odpowiedzi stanowczej nie przywiozło. Przyrzekł, że dziś przed zgromadzonemi członkami organizacji stanie i postanowienie swoje oświadczy.
Tymczasem nie przyjeżdża.
Pora dnia już późna. Właściwie dzień już się skończył. W salonach służba zapaliła lampy. Jasne światło rozlało się po obrazach, sprzętach, kwitnących roślinach, obciążających stoły książkach, dziennikach, albumach. Przez kilka okien otwartych na wieczór kwietniowy, dziwnie cichy i ciepły, wlatywał zapach narcyzów i mieszał się w powietrzu z jasnem światłem lamp.
Jasno i wonno było w salonach, jednak stawać się poczynało chmurnie i duszno.
Rozmowy leniwiały, gwar głosów przycichał, na czołach osiadały chmury.
Gospodarz domu, urodziwy i rosły brunet, w średnim wieku, z czołem wyniosłem i ustami, przybierającemi często zarys mądrych, lecz sar-