Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   134   —

Nu da! szczęśliwy z pana człowiek!
— Choć zgubiony? uśmiechnął się Aleksander.
Nu, nie zewszystkiem zgubiony. Ale choć w biedę wpadł, odnakoż szczęśliwy!
Gdy odchodząc, szedł ku drzwiom, kroki jego cięższemi zdawały się być, niż zwykle.
Dość długo potem nie powracał, aż przyszedł znowu i zaraz po powitaniu powiedział, że czuł się niezdrów i że mu wogóle na ciele i duszy niedobrze. Więc poco, myślał sobie, miał tu w usposobieniu takiem przychodzić? Myślał nawet też i o tem, aby już wcale nie przychodzić i obecnością swą więźniowi nie mieszać, nie dokuczać...
— Bo gdzie mnie do was? I co wam ze mną za zabawa? Wy górny człowiek, a ja, zwyczajnie, z nizmienności... (z nizin).
Ale nie mógł wytrzymać. Coś go tu ciągnie. Chciałby o niektóre rzeczy zapytać się, pogadać o nich i jeżeli Awicz pozwoli, to jeszcze ten raz...
Ależ owszem, owszem! Nietylko ten raz, lecz ile razy tylko zechce. Czyż nie oddał jemu i bliskim mu osobom przysług ważnych? Czy pomimo wszystko, co ich dzieliło, nie byli związani wspólnością ziemi rodzinnej i może czemś więcej jeszcze?...
— Czemże? czemże? Jakie między nami może być podobieństwo? — nagląco dopytywał się oficer. Widać o to podobieństwo szło mu bardzo.
— Czy pan czuje się szczęśliwym? — wzajemnie zapytał go Awicz.
Uczynił ręką gest gwałtowny.
K czortu takoje szczastje!