Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   113   —

wnątrz kilku książek i nie wiedział zupełnie, czemu lub komu tę ulgę w losie swym miał przypisać.
Bo aż do tych dni ostatnich, surowość postępowania z nim, równą była ciężkości jego przewinienia. Za jego to właściwie sprawą wojsko poniosło klęskę od ostrzeżonych przed niem powstańców, czyn ten stwierdził własnem wyznaniem, sam w lesie uczynionem i po kilkakroć już powtórzonem przed odbliczem komisji śledczej. I zachowanie się jego przed tem zbiorowem obliczem do łagodności skłaniać nie mogło. Na mnóstwo zadawanych mu zapytań nie miał nigdy odpowiedzi żadnej, oprócz stałego potwierdzenia czynu, którego dokonał sam. Należał do najodporniejszych, najtwardszych. Do najmniej mównych także, bo czuł, że gdy raz otworzy usta, wszak znowu, jak płomień, zagorzeć może w uniesieniu takiem, z jakiem setnikowi kozackiemu rzucił swoje wyznanie.
Zniósł wiele — i cierpienie przeciągnęło po nim swój: rylec i swój pendzel. Schudł i spłowiało mu na twarzy męskie jej przedtem zabarwienie. Na czole wyryły mu swe blade piętno dni głuche i noce bezsenne, w oczach odbiła się tęsknota, otoczona wspomnieniami i ustępująca tylko przed niepokojem, pełnym grobowych widm. Jednak z młodzieńczych tych oczu blask i ogień nie znikły i na pobladłe usta przypomnienia rzeczy minionych sprowadzały niekiedy uśmiechy, z których lada promień życia wykrzesać mógł dawny śmiech wesoły i pusty. Ale wysubtelniał i wyduchowniał. W wyszczuplonem ciele czuć było jakąś sprężynę, która wypro-