Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   106   —

się znaleźli, głuchym niepokojem, czy niewyraźnem przeczuciem, pozamykało im usta i wzamian szeroko pootwierało oczy.
Kapitan wyjechał na czoło taboru i słychać było, jak z ponuremi przewodnikami zamieniał słowa groźbą brzmiące, to znowu w znaki zapytań zagięte. Oni odpowiadali.
— Inaczej jechać nie można. Innej drogi do nich niema. Jest kędyś inna, ale jeszcze gorsza i... dalsza...
Na wielkim, ciężkim koniu, sam ciężki i ponury, powracał oficer wzdłuż taboru i wzrok jego upadł na siedzącego wśród żołnierzy młodego jeńca. Zawrócił konia i obok wozu tego jechać zaczął.
Wtem, stało się coś tak przeraźliwego, jak piorun lub nagła śmierć. We wznoszących się po obu stronach grobli ścianach zielonych rozległ się grzmot wystrzałów i wypadły z nich roje ognistych błyskawic. Z pomiędzy jadących na czele kozaków paru spadło z koni, pod paru innymi konie upadły, na wozach też widać było ciężkie postacie, walące się na wznak i broń z rąk wypuszczające.
Zasadzka; jeden z najstraszniejszych środków, przysługujących wojnom partyzanckim.
Na wąskiej grobli powstał ruch, pełen zamętu i podniosła się wrzawa pełna krzyków.
Żołnierze zeskakiwali z wozów i bez ładu zarówno jak bez widzialnego celu, strzelali do zarośli; przestraszone konie skręcały wozy, które stając w poprzek drogi, lub w połowie wywracając się do