Strona:Eliza Orzeszkowa - Gloria victis.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   105   —

ny zarośli, u góry w niezliczone nierówności postrzępione, lecz od dołu przedstawiające powierzchnię ściśliwą, gęsto z prętów, gałęzi i niezliczonego listowia zbitą i splątaną.
Były to nieprzejrzane szeregi i tłumy leszczyn, malin, kalin, jeżyn, małych wierzbin, olszyn i osin, bzów dzikich, łóz, sitowia, olbrzymich ajerów i kosaćców, jakichś traw wysokich i rozczochranych, jakichś pasożytnych palców i wieńców, które to wszystko oplatały, a z tych powikłań i uplotów z całej tej gęstwiny linji i kształtów o tysiącznych kierunkach i formach, w górze i w dole; wychylały się białe baldachy bzów dzikich, liljowe kielichy kosaćców, żółtawe gwiazdy jakichś roślin bagiennych, mętnością barwy oznajmiające zbliżające się królestwo martwych wód i grzązkich topielisk. Słońce rzucało na te ściany zielone i ukwiecone pozłotę dla oczu przykrą i olśniewającą, wśród której wąski szlak grobli przypominał czarnego węża, któryby na słońcu wygrzewał pogarbioną i gdzieniegdzie mętnie połyskującą skórę. Mętnemi połyskami świeciła woda, stojąca w wyżłobieniach i koleinach grobli.
Gdy wozy, tabor składające, wjechały na groblę, unoszący się nad niemi pogwar głosów umilkł i słychać było tylko nie turkot, ale szum kół bardzo powoli przesuwających się po rozmiękłym gruncie, czasem klapanie wody pod kopytami koni, czasem na jednym z wozów wykrzyk pijany, lecz krótki. Z głów żołnierzy nie ulotniły się jeszcze całkowicie opary wódki w godzinach porannych z kuf owych we dworze wypitej, lecz miejsce, w którem