Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To prawda! a jakże! Przed dobrym i upokorzyć się nie wstyd! — prawił Walenty Bohatyrowicz.
A Apostoł żałośliwym głosem inne głosy przenosząc nabożnie wołał:
— Jezusa przed Bogiem Ojcem, a pana przed srogim sąsiadem za ubłagalnika mamy!
Witold, zdziwiony zrazu, spoważniał i spochmurniał. Jednak wybiwszy się z tłumu żwawym ruchem na stole usiadł i z tej wysokości wszystkie ku niemu zwrócone twarze ogarniając głośno przemówił:
— Jestem! słucham was! Dziękuję, żeście mię zawołali...
Płomię wystąpiło mu na czoło. Mimo woli rękę w górę podniósł.
— I niech tak w przyszłości swojej doścignę, co ścigam, jak serdecznie was kocham i wszystko dla was uczynić gotów jestem!
Wtedy kilkunastu ich na raz mówić zaczęło, ale Fabian po krótkich usiłowaniach ten chaos głosów uśmierzył i sam sprawę przedstawić podjął się. Była to sprawa dawna, początkiem swoim sięgająca końca młodzieńczych zapałów Benedykta Korczyńskiego, a złożona z mnóstwa drobnych uraz i zajść, jak z mnóstwa atomów składa się gruba chmura. Prawdą było — i Fabian nie zaprzeczał temu — że pan Korczyński nie jeden raz słuszność miał za sobą i że nie jeden raz od sąsiadów, wszelkimi niedostatkami trapionych, stawać mu się mogły krzywdy i ujmy. Ale na różne choroby są różne sposoby, zaś te, których pan Korczyński używał, po pas w biedę ich wtrącały i wielką gorzkością karmiły. O komarowe sadło każdego przed sądy ciągał, za kłosek snopem, a za snop kopą wynagradzać sobie każąc. A wiele razy chcieli i próbowali zgodnym słowem, dobrowolną umową te sporki zakańczać, nigdy do tego nie dopuszczał. I nie dla tej przyczyny nie dopuszczał, aby w procesach smak znajdował — bo wiedzieli dobrze, że sam jak na krzyżu rozpięty wyglądał, ale