Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzoną u wierzchu piwonią. Drugim był młodziutki, dwudziestoparoletni chłopak, niski, szczupły, w czarnym surducie, z twarzą nieładną, ogorzałą, trochę głupkowatą i bardzo łagodną.
— Pan Starzyński ze Starzyn, mąż dawniejszej pani Jerzowej... A to Alżusi kawaler, Franciszek Jaśmont... — zarekomendował Fabian.
Elżusia, która dotąd w cichości szła za towarzystwem, zza ojca wyskoczyła i zagadała:
— Jezu! a toż to pan Starzyński! Bardzo słusznie! A ja myślałam, że to taki wielki krzak piwonii pod naszymi oknami zakwitnął!
Starzyński po surducie swoim wzrokiem powiódł i zaśmiał się najgłębszym basem, a tak serdecznie, że aż mu tłuste policzki trzęsły się i łzy do małych oczu nabiegły.
— A to mnie tak moja imość wystrychnęła... — śmiać się nie przestając mówił — utkała sukno i kazała je na zielono pofarbować... Ja do niej: „Czy ty, babo, rozum na drodze straciła?“ A ona: „Niech jegomość mnie podziękuje, bo zielony kolor najmilszy: nadzieję oznacza“. Co robić? kiedy choć stara, a romansowa! Wszystko równo! co człowiek wdzieje na siebie, to wdzieje... byle było co do gęby włożyć!
Elżusia do ucha Justynie szepnęła:
— Zdaje się, że dobry, a taki skąpiec, że niech Pan Bóg broni... od gęby sobie i dzieciom odejmuje, a pełną szufladę w komodzie ma asygnatek...
Jednak tusza i barwa twarzy Starzyńskiego nie zdawała się świadczyć, aby miał on sobie bardzo od gęby odejmować.
Przed ławą pod ścianą domu stojącą na niedużym zydlu stała spora misa z pięknym, złotawym, tylko co z plastrów wyciekłym miodem, a przy niej leżał wielki bochen razowego chleba i szeroki nóż w kościanej oprawie.
Pierwszą po przyjściu do domu czynnością Elżusi było