Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiecie jedno, a ja drugie!“ Gdybym wtedy na ciebie nie patrzał, myślałbym, że to stara Starzyńska mówi! Prościejesz, Justysiu, widocznie prościejesz...
Śmiał się głośno, wesoło i patrzał na Justynę bardzo przyjaźnie. Nagle zagadnął:
— Czy to prawda, co pani Fabianowa Bohatyrowiczowa, née Giecołd, mówiła, że już nauczyłaś się żąć wcale dobrze?...
Justyna uśmiechając się pokazała mu obie ręce ze stwardniałymi trochę dłońmi i kilku szramami od ostrza sierpa pochodzącymi.
— Przez cały prawie tydzień po kilka godzin dziennie żęłam... Praca to ciężka, mniej przecież ciężka niż...
— Niż co?...
Z błyskiem oczu dokończyła:
— Niż wieczne gryzienie siebie popielcową myślą: „Prochem jesteś!“ z dodatkiem: „Zanim jeszcze w proch się rozsypałaś!“
— Brawo! Masz słuszność! Są na świecie ludzie, którzy od takich myśli naprawdę z rozpaczy w proch rozsypać się mogą, i ty widać do nich należysz!
Po chwili z powagą zapytał:
— Czy nie przechodzi to sił twoich?
Kształtną i silną kibić swą prostując odpowiedziała:
— Czy wyglądam na istotę, co ma taką postać, jakby do nieba miała się wnet dostać?
Oboje parsknęli głośnym śmiechem, który przez kilka sekund wtórował ogromnemu, ogłuszającemu ćwierkaniu świerszczy w przydrożnych trawach. Znajdowali się w tej chwili tuż za stodołą korczyńską, która ze starymi już ścianami, lecz murowanymi słupy i starannie utrzymywanym dachem zdrowo i silnie wyglądała.
— Trzeba wiedzieć — zaczął Witold — że ojciec utrzymuje Korczyn w dziwnej całości i porządku. Pracuje też prawdziwie jak wół, tylko że wół takich kłopotów i niepo-