Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom III.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czego jeszcze nie rozumiesz dobrze?
Po chwilowym wahaniu się odpowiedziała z cicha:
— Tego, co czuję, i tego, co myślę...
— Brak przygotowania — zauważył — ale — dodał wesoło — wyjaśni się to zapewne, bo i doprawdy, dlaczegóżbyś nie miała pójść nową drogą...
Zarumieniła się jeszcze ogniściej i z żywością szepnęła:
— Nie wiem... nie wiem... może to tylko złudzenie... lękam się...
— Czego? — ciekawie zapytał Witold.
Ale ona spłonioną twarz ku polu zwróciła i może pod wpływem zakłopotania, jakie jej ta rozmowa sprawiała, silnie ściskała w dłoni sporą wiązkę tylko co znać zerwanych floksów, pośród których tkwiła ogromna czerwona jeorginia.
— Wcale nie wytworny bukiet — patrząc na kwiaty uśmiechnął się Witold. — Rzecz jest jednak godną uwagi, jak ci ludzie kochają się w kwiatach. Nawet ta prozaiczna Elżusia, która na dwa tygodnie przed ślubem liczy sztuki bydła narzeczonego i myśli o wekselach, które wyda jej ojciec, mnóstwo ich w ojcowskiej zagrodzie hoduje...
Nagle zwracając się ku towarzyszce zapytał:
— Czy doprawdy będziesz na tym weselu?
— Naturalnie! — z żywością zawołała.
— Drużką Elżusi?
— Naturalnie.
— A tworzącym dla ciebie parę drużbantem będzie pan Kazimierz Jaśmont, którego cyfry na cieniutkiej chusteczce wyhaftujesz, i tę chusteczkę ofiarujesz mu w zamian podanych ci przez niego bukietów mirtowych... Tak? Umiesz to zapewne na pamięć, jak i wiele innych rzeczy, których ponauczałaś się w czasach ostatnich. Czy wiesz o tym, że wczoraj, kiedy panna Teresa łzawiąc się z czułości opowiadała ci radość swoją i mamy z przypuszczalnego twojego małżeństwa z panem Różycem, śmiejąc się odpowiedziałaś: „Bo to wy