Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/046

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— W Bohatyrowiczach.
— A któż ci dał... to...?
Ciemnym, pomarszczonym palcem wskazywała bukiet jeszcze odeń wzroku nie odrywając. Tym razem Justyna głowę nad więzią roślin pochyliła.
— Jan Bohatyrowicz — ciszej odpowiedziała.
Jakby ją to nazwisko w pierś uderzyło, Marta wyprostowała się i ze szczególnym połączeniem śmiechu i tego samego, co wprzódy, wewnętrznego warczenia wybuchnęła:
— Cha, cha, cha! No, to już u nich familijne! Wiecznie bukiety wiążą, a co który zwiąże, to miotła. Czysta miotła! Widywałam ja kiedyś takie bukiety często, a ten do tamtych podobny, jak dwie krople wody! Ależ pachnie, aż się po całej sali rozeszło! Znałam ja kiedyś i te zapachy... Uf... nie mogę...
I nie mogła już wstrzymać się, zakaszlała; pomarszczone jej czoło nabiegło krwistym rumieńcem. Z tym rumieńcem na czole i krztusząc się jeszcze wymówiła znowu:
— Justyna!
— Co, ciotko?
Stała teraz przed młodą panną prosta i ciężka, podobna do słupa umieszczonego na wielkich, w kwieciste pantofle obutych stopach, i wprost jej w twarz ostro patrzała. Po chwili wskazujący palec do wysokości swej twarzy podniosła i poruszyła nim w powietrzu prawie groźnie.
— Cóż ty sobie myślisz, panienko?... — z cicha zaczęła. — Może ty myślisz, że jednym ludziom Pan Bóg daje serca, a drugim kamienie?... Pewno tak myślisz, ha? U ciebie serce, bo ty panienka, a u niego kamień, bo to chłop! ha? Pobaw się z kamuszkiem, pobaw się, co to szkodzi? z nudy, z melancholii! Na pociechę po pańskich karmelkach chłopskie miotły, tymczasem, póki Pan Bóg znowu jakiego panicza nie ześle, ha?
W sposób ten mówiłaby może więcej, ale do sali wbiegł lekki, strojny, głośno śmiejący się podlotek i z radosnym bły-