Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom II.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzał na zegarek.
— Już przeszło sześć godzin jak z domu wyjechałem.
— Boże mój! — westchnęła Kirłowa — a więcej niż sześć godzin trudno ci obejść się bez...
— Bez czego? Nazwijże choć raz rzecz po imieniu! Po prostu, przez usta ci przejść to nie może, co?
Próbował znowu żartować, ale było coś rozpaczliwego w geście, jakim dłoń po czole przesunął, i wymówił:
— Trudno... nie podobna!
Ona z bólem na niego patrzała.
— Wiesz co? — rzekła — jedyny dla ciebie ratunek byłby w ożenieniu się z kobietą rozsądną, szlachetną i którą byś kochał...
— Wracasz do swego...
— I ciągle powracać będę! — zwykłym sobie ruchem ściśniętą ręką o dłoń uderzając zawołała i z wesołym znowu spojrzeniem dodała: — Ce que femme veut, Dieu le veut. Francuszczyzna moja pewno tak samo kulawa, jak u Justyny, ale przysłowie sprawdza się często. Zresztą, najlepiej po prostu mówić: gdzie diabeł nie może, tam babę pośle... Zobaczysz, że ja cię namówię...
Przy drzwiach jeszcze, ściskając mu ręce mówiła:
— Jak tylko złapię swobodną godzinę, sama do ciebie przyjadę i znowu o tym pomówimy. I jeszcze coś na myśl mi przyszło. Jeżeli chcesz dla Wołowszczyzny prawdziwie dobrego rządcy, zrób tę propozycję Korczyńskiemu. To, to ale. Doskonały gospodarz, jak wół pracowity i perła uczciwości, mówię ci, że perła... Spróbuj...
Niedbale machnął ręką. Widać było, że śpieszył bardzo z odjazdem i że wszystko na świecie obchodzić go przestawało, ale Kirłowa zbiegła z ganku i przy stopniu karety zgrabnym ruchem uczepiwszy się jego ramienia szepnęła mu jeszcze na ucho:
— Pomyśl nad tym, co mówiłam ci o Justynie. Kpij