Strona:Eliza Orzeszkowa-Nad Niemnem (1938) tom I.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z tego ślicznego Korczynka — zachęcony i do żartobliwego humoru swego powracając zawołał Kirło.
Korczyński podniósł głowę i z urągliwym wyrazem swych smutnych oczu na sąsiada cieszącego się przyszłymi jego „tysiączkami“ popatrzał.
— A ceny? — zapytał. — Czy żona pana dobrodzieja mówiła mu, jakie były i pewno jeszcze na ten rok będą ceny na zboże?
Kirło zmieszał się, ale wnet zatarł ręce i w śmiech uderzył:
— Jak Boga kocham — ze śmiechem zawołał — żona moja jest tak zawziętą gospodynią, że do niczego mię nie dopuszcza... do niczego... Pod pantoflem siedzę po uszy... Ale mnie z tym dobrze i jej także... Bo i cóż, panie dobrodzieju, na tej nędznej folwarczynie mielibyśmy oboje do roboty? Albo ja, albo ona... A ponieważ ona chciała...
Korczyński uśmiechnął się i zwrócił twarz w stronę, w której stała gotowalnia jego żony. Od tej gotowalni zaleciały go zmieszane zapachy toaletowego octu, ryżowego pudru i rezedowej perfumy. Pociągnął wąsa i zwracając się do żony rzekł:
— Możeby okno otworzyć? straszny tu zaduch!
— O, nie! — łagodnie odpowiedziała pani Emilia — wiesz o tym, że ja nie mogę siedzieć przy otwartych oknach...
— Głupstwo — mruknął Korczyński. — Musisz chorować w takiej zadusze siedząc.
Delikatna, cierpiąca kobieta spłonęła rumieńcem. Zawstydziła się rubaszności męża okazanej wobec mało jeszcze znanego gościa. Spuściła powieki, dotknęła dłonią piersi i gardła, umilkła.
I wszyscy przez chwilę milczeli. Czuć było, że w zadusze tego pokoju wszystkim zrobiło się duszno. Pani domu coraz bezwładniej chyliła się na swym szezlongu; Kirło usłużnie posuwał ku niej wyszyte na kanwie poduszki: Korczyński długi wąs swój na gruby palec nawijał; binokle Różyca błyskały