Strona:Elegie Jana Kochanowskiego (1829).pdf/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Mgła obie okoliła, wody w okrąg wrzały,
I bałwanami bite grzmot oddają skały,
Na prawéj Scylla była otoczona psami,
Z otchłani głos wydając sześcioma paszczami,
Tam Charibdis, co morze aż do dna pożera,
I znowu je gwałtownie z wnętrzności wypiera;
Pomiędzy te dwie skały, albo śmierci prawie,
Pomiatani na kruchéj przepływali nawie,
Gdy Charybdę mijając ku Scylli się wdarła,
Ta w chwili sześciu mężów zarwanych pożarła,
Innych na brzeg Sykulski dostawiły wody,
Gdzie w polu córka słońca pasła ojca trzody,
Tych nie wolno się tykać. Dał Ulis rozkazy,
Pomnąc Tyrezyasza i Cyrcy wyrazy,
Ale głód nie ma uszu, ni bogów pamięta,
Jego radą zgwałcona padła trzoda święta,
Pełzają zdarte skóry, a z ostrego rożna,
Ryczy mięso, idących nieszczęść wróżba trwożna,
Gdy więc syci, ku morzu poruszyli wiosły,
Gdy już wiatry życzone białe żagle niosły,
Z oczu znikło zgwałcone Sykulskie przestworze,
I same widać tylko niebiosa i morze,
Nagle, jakby w noc czarną niebo się zachmurza,
Wszumie morzem szerokiém zakręciła burza,
Wiatr wyrwał żagle, a maszt zważon na okręcie,
Opada na sternika, i nurza w odmęcie,
Wnet piorunem Jowisza tknięty okręt płonie,
I chroniących się żaru mężów woda chłonie,