Strona:Edward Słoński - Wiśniowy sad.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I przyszło święto śmierci... Stare dzwony
zagrały, kwiaty pochyliły głowy...
Na niebie gaśnie zachód purpurowy,
noc białych mgławic rozwiesza welony.

Krwawo uśmiecha się zachód czerwony,
a przez bagniste łąki, przez ostrowy
idzie z pod słońca jakiś dech niezdrowy
i mokrym chłodem siada na zagony.

To święto śmierci... Na czyimś pogrzebie
drżącym płomieniem palą się gromnice,
przy trumnie stoją widma bladolice

i wielkim płaczem wspominają ciebie,
i, niby kwiaty, pochylają głowy
na ten gasnący zachód purpurowy.