Przejdź do zawartości

Strona:Edward Słoński - Wiśniowy sad.djvu/102

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
PŁYNĘLIŚMY DŁUGO...

Płynęliśmy długo gnani
przeczuciem blizkiego świtu,
szukaliśmy wciąż przystani
w zatoce pełnej błękitu.

Wiedzieliśmy, że jest przecie
gdzieś dzień słoneczny i biały,
a wicher gnał nas po świcie
i szrony na nas padały.