Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zdaje sie w kożuszku jeden jest: macam, a jakże, jest. Krzycze za nim, że siedym, siedym przynieś, niech Kramar policzy za żyto! Póki ja deski ostrugał, dopasował, zaczem zbił w skrzynke, Pietruczycha z Dominicho i Handzio obmyli dzieciaka, wystroili w białe sukieneczke i czepuszek z sinimi tasiemkami. Leży na ławce z rączkami związanymi szkaplerzykiem, świeczka pali sie nad nio. Przełożył ja jo do trumienki, na wióry, a Dominicha mówio: czegoż czekać? Dawajcie zmowim w głos Anioł Pański i wszystko.
Zmowilim za Dominicho, potem ja święcono wodo pokropił biedaczynke i wierzchnie deske dwoma goździami przybił. Handzie trzymali tatko z babami. Zaraz Dominicha świeczke gaszo, a ja biore pod pache skrzynke, rydel, ide na mogiłki, kobiety zostajo sie Handzie pocieszać, nie puszczajo jej za trumno: mogłoby zaszkodzić, więcej by nie zaciężyła.
Na drodze Dunaja spotykam, dokądś szli za interesem. Zatrzymujo sie. Co, umarło? i po skrzynce patrzo. Najmniejsze?
Najmniejsze.
Szkoda, wieczne odpocznienie daj jej, Panie, choć prawde powiedziawszy nie było po czym. Dziewczynka?
Ale też szkoda.
Ona zdaje sie kwietniowa? Hm, to szkoda, żałujo Dunaj, podchowana, jeszcze z pół roku i sama by rosła.
Pewnie, starsze by pilnowali.