Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zatno. A i z wójta, widać nie gorszy żartownik, patrzym co to z tego bedzie.
Maszynami żonka prędzej by sie obrządziła i dłużej by mogła z wami pod pierzyno leżyć, powiada wójt. Wy tak samo: maszynami omłócicie żyto za dwa dni, a potem całe zime pod pierzyno bedziecie sie wylegiwać.
Domin drapio sie po włosach, szukajo odzywki, aż tu stukneło w okno i co widzim! Twarz straszna do szyby przylepiona: włosy białe, oczy wytrzeszczone, nos rozplaszczony, ręce sine! Uczycielka, urzędniki sie odchylajo, byle dalej od okna! Kto to? pyta sie wojt w strachu, ale niewiadomo kto to, aż Dunaj mówio: Ej, Grzegorycha, wasz przyszed! I Grzegorycha wstajo i przepychajo sie między ławami. Wyszli, zaraz twarz zza szyby przepadła. Co to za Grzegor, pyta sie uczycielka. Nieboszczko, mówio Dunaj, a wojt: Nie żartujcie, sołtysie, bo mi panienke wystraszycie. I na sale patrzy, trochu zły. Żarty żartami, mówi, ale szkoda czasu, porozmawiajmy poważnie.
Domin wstajo, ale mówio bardziej do nas, taplarskich, niż do urzędnikow, mniej więcej tak:
Toż ja dopytuje sie i dopytuje i dopytać sie nie moge panow urzędnikow, czemu to my w Taplarach mamy maszynami sie obstawiać? Kiedy ja, panowie, lubie cepem młócić. Lubie sierpem żąć, koso kosić. Nasze żonki szmaty myjo w rzece bardzo czysto, tkajo ładnie krosnami, chleb pieko bardzo przyjemny w pie-