Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nu to co on kosić chce? Nie Daj Boże co, serdele? Na serdele też nie pora! Nu to co ty możesz kosić, co tu jeszcze do koszenia!
Dobrze tatu wiecie sami, mówie cicho, co tu jeszcze do koszenia.
E, o życie ty nie myślisz! Kręco głowo: Jak chcesz gadaj, nie uwierze! Żyto koso?
Nu to zaraz zobaczymy, mówie niegłośno i sprawdziwszy pod słonko, czy brzeżek równo sklepany, osadzam kose w kosisku, zaklinowuje, osiołke biore, ostrze i probuje kose na trawie, czy kosi jak trzeba. Tato dalej gwałtujo, latajo wkoło, bose ale w czapce, w swoim kożuszku co im jest za koszule i za paltocik i za palto: To przyznaj sie, naciskajo, ciebie znowuś naszło coś takie jak wtedy co ty klona ścioł! Ja tobie Kaziuk radze prosze: ty przeżegnaj sie i zrob trzy razy Boże Bądź Miłościw Mnie Grzesznemu! Żegnaj sie radze!
Nie gadajcie tyle, mówie, za dużo tej gadaniny: dobra kosa dla łąki, dobra bedzie i dla żyta. Skończym żniwo za pół czasu! Ale Handzia też coś gada, Kaziuk, prosi, bedzie pośmiewisko, zostaw kose, ale ja zabieram jej obydwa sierpy, wtykam w szczelubine nad dżwiami, ręko zagarniam wszystkich, dzieci, Handzie, tata do drogi. Idziem!
Tato sierpem wymachujo, leco naprzod, klno, dychajo, chco być pierwsze, zająć żyto, dyrdajo przygarbione, oglądajo sie na kose, dawno byli w takiej złości!
Wioska pusta, ani żywej duszy, już wszystkie