Strona:Edward Redliński - Konopielka.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trzymaj! i w łeb go: Ciągnij, psiakrew, bo zatłuke!
Co ty robisz! huknoł zza plecow Michał: Co ty robisz, człowieku!
Ślepy? Nie widzisz, że drzewo ścinam?
Nie ścinaj! I za piłe łapie. Ja za siekiere: Odczep sie, mówie, to moje drzewo.
Babka posadzili, ono i moje!
Ale komu posadzili, kto sie wtedy urodził, ty czy ja? A po czyjej stronie chaty ono? Po twojej?
Ty zdurniał! mowi Michał, spoglądawszy na siekiere. I odstępuje.
Ciągaj, Ziutek, nakazuje ja małemu, spokojnie. I już nie słucham, co gadajo za uszami, ciągam piłe, za dwóch ciągam i pcham, bo ileż chłopiec pomoże. Tyle że naciska. Nie wiem, czy ona patrzyła z okna, czy nie, mnie zdawało sie, że patrzy. Przepiłowali my śnit z jednej strony, przepiłowali z drugiej, od ściany, drzewo ruszać sie zaczęło.
Na bok! ostrzegam. Zaruszało sie, a nie leci. Jeszcze pare razy przeciągamy piło, odskakujem: rusza sie, a nie leci. Jakby żyć prosiło.
Właże między drzewo a chate, kolanami naciskam pień, plecami wpieram sie w ściane: kiwnęło sie, chyli pomału. Naciskam, patrze w góre, ruszyła zielona czapa, widze, jak jedzie, jedzie, i w głowie mnie sie kołujo liści, chmury i myśl jedna: na co mnie kiedyś babka ręke przypalali, babka, na co, ręke, babka, kiedyś, przypalali, na co, czuje, że zaraz płaczem, be-